Kliknij tutaj --> 馃悐 wiersze dla brata do wi臋zienia
S膮d w Teksasie wymierzy艂 kar臋 25 lat wi臋zienia dla 13-latka, kt贸ry zastrzeli艂 swojego ojca i 12-letniego brata. Wraz z uko艅czeniem 19. roku 偶ycia nastolatek zostanie umieszczony w wi臋zieniu.
Biskup Vannes przyst膮pi艂 wi臋c do realizacji swego planu. Najpierw wydoby艂 od Fouqueta u艂askawienie dla jednego biednego poety nazwiskiem Selden, kt贸ry siedzia艂 w Bastylii za z艂o艣liwe wiersze o jezuitach. Po czym z tym u艂askawieniem pojecha艂 do wi臋zienia i przekona艂 pana de Baisemeaux, 偶e jest ono wystawione na nazwisko Filipa.
Tadek poznaje jednego z przest臋pc贸w - Kurta, kt贸ry nosi艂 dla niego listy do Marii i zaprasza go do siebie. Okazuje si臋, 偶e m臋偶czyzna kiedy艣 chcia艂 zosta膰 muzykiem, ale zosta艂 wyp臋dzony z domu przez ojca. Kurt trafi艂 do wi臋zienia za b贸jki, a po wyj艣ciu zaanga偶owa艂 si臋 w przemyt. Jako recydywista, zosta艂 wys艂any do Auschwitz.
powalonego mam brata ciotecznego? 2009-07-12 21:04:37; By艂e艣 na weselu wnuka babci brata albo siostry? 2022-04-14 23:48:55; Jak mam m贸wic do brata lub siostry dziadka albo babci? 2010-10-27 20:28:02; Jaki prezent w艂asnor臋cznie robiony dla brata, cioci i wujka i kuzynek? ; ) 2009-12-23 16:13:06; Jaka sukienka dla mojej 10 letniej siostry na
Znajd藕 inspiruj膮ce wierszyki urodzinowe, kt贸re podkre艣l膮 Wasz膮 wyj膮tkow膮 wi臋藕 i sprawi膮, 偶e ten dzie艅 stanie si臋 niezapomniany. Wierszyki Urodzinowe dla Brata: Wyj膮tkowe Rymy na Jego Specjalny Dzie艅
Site De Rencontre Gratuit Dans Le 76. Mrok wieczorny, - babcia siwa przy kominku g艂ow膮 kiwa. Nos jak haczyk, - okulary, Co艣 tam mruczy babsztyl stary. Snuje bajdy niestworzone, O kr贸lewnie Pizdolonie, O trzech braciach jak niewielu, O matuli ich z burdelu, Opowiada stare dzieje... A na dworze wicher wieje. Si膮d藕cie spo艂em panny, smyki, M艂odojebce, stare pryki I nadstawcie dobrze uszy! Cho膰 na polu 艣nie偶ek pr贸szy. W domu ciep艂o i wygodnie... Zostaw pan w spokoju spodnie! Bo zawo艂am zaraz Mamy!... Sza! Uwaga! Zaczynamy! Za morzami, za rzekami, Za lasami, za g贸rami, 呕y艂 przed bardzo wielu laty, Kr贸l pot臋偶ny i bogaty, Dobrotliwy, szczodrobliwy, Ale bardzo nieszcz臋艣liwy, Ci膮gle smutny i zmartwiony Z winy c贸rki Pizdolony, Co cho膰 bardzo pi臋kna, mi艂a, Lecz... nadmiernie si臋 kurwi艂a. A dawa艂a bez wyboru I rycerzom, panom dworu, I kucharzom, i kuchcikom, Giermkom, ciurom, pisarczykom, Na le偶膮co, na stojaka, W dup臋, w cycki i na raka. Czy na dworze, czy w salonie, Czy w klozecie, czy na tronie, W ka偶dej chwili, w ka偶dym czasie Wci膮偶 my艣la艂a o kutasie. Pr贸偶no m贸wi艂 jej kr贸l stary, 呕e we wszystkim trzeba miary, Nie wypada bowiem pannie Dawa膰 dupy bezustannie. Na nic si臋 to wszystko zda艂o, Wci膮偶 jej chuja by艂o ma艂o I na ca艂ym kr贸la dworze Nikt ch臋do偶y膰 ju偶 nie mo偶e. Wszyscy byli rozjebani. Nawet ksi臋偶膮 kapelani. Raz j膮 tak sw臋dzia艂a dupa. 呕e zgwa艂ci艂a a偶 biskupa, A gdy ten j膮 zdupczy艂 marnie - Posz艂a dawa膰 pod latarni臋. A偶 do tego dosz艂o wreszcie, 偶e z burdel贸w wszystkich w mie艣cie Od kurewskiej ca艂ej nacji Przysz艂y kurwy w delegacji. Ta najbardziej rozjebana, Pad艂szy przed nim na kolana, Z trudem t艂umi膮c rzewne 艂kanie Rzek艂a: "Kr贸lu nasz i Panie! Ty panuj膮c od lat wielu Ojcem by艂e艣 dla burdelu. Burdelowy cech upada Kurwom grozi dzi艣 zag艂ada! Upadaj膮 obyczaje! Twoja c贸rka dupy daje! Na ulicy bez pieni臋dzy, Przez co wpycha nas do n臋dzy. Nikt nas dzi艣 ju偶 nie pierdoli, Bo darmoch臋 ka偶dy woli! A wi臋c najja艣niejszy panie, Sprawiedliwo艣膰 niech si臋 stanie!" Kr贸l na 艂zy kurewskie czu艂y, Kaza艂 da膰 ze swej szkatu艂y Ka偶dej kurwie po dukacie... Po czym zamkn膮艂 si臋 w komnacie W nocy za艣 przywo艂a艂 swego Astrologa nadwornego, By ten patrz膮c w gwiezdne szlaki Znalaz艂 wreszcie spos贸b jaki, By kr贸lewn臋 mo偶na by艂o Dobrowolnie, czy te偶 si艂膮 Wr贸ci膰 zn贸w do cnoty granic, A gdy to si臋 nie zda na nic, Niech przynajmniej w swojej sferze Ob艂apnik贸w sobie bierze... Wi臋c astrolog wzi膮wszy lup臋, Zajrza艂 raz kr贸lewnie w dup臋, Dwakro膰 cyrklem pizd臋 zmierzy艂, Po czym zamkn膮艂 si臋 w swej wie偶y. Tak by艂 w pracy pogr膮偶ony, Taki przy tym roztargniony, 偶e szukaj膮c prawdy na niebie W roztargnieniu sra艂 pod siebie. Kr臋ci艂, wierci艂 teleskopem, Wreszcie wr贸ci艂 z horoskopem I rzek艂: "Smutn膮 wie艣膰, niestety objawi艂y mi planety, 呕e kr贸lewny nic nie wstrzyma. Na jej sza艂 lekarstwa ni ma! Chyba, 偶e si臋 znajdzie jaki, T臋gi jebak nad jebaki, Kt贸ry j膮 tak zer偶nie pi臋knie, 呕e kr贸lewnie picza p臋knie! 呕ywym ogniem si臋 zapali, Na kawa艂ki si臋 rozwali. Wtedy b臋dzie pizdolona Z czaru swego wyzwolona! I zn贸w stanie si臋 prawiczk膮 Z malusie艅sk膮, ciasn膮 piczk膮." Kr贸l, cho膰 p艂aka艂 ze zmartwienia, Zamkn膮艂 c贸rk臋 do wi臋zienia, By si臋 wi臋cej nie puszcza艂a. Tam codziennie dostawa艂a, Pr贸cz 艣wietnego utrzymania, Tysi膮c 艣wiec do brandzlowania, Wazeliny beczk臋 ca艂膮... Lecz jej tego by艂o ma艂o. Ci膮gle p艂acze, ci膮gle krzyczy: To za ma艂o dla mej piczy! Wszystkim by艂o og艂oszone 呕e kto zbawi Pizdolon臋 Ten dostanie j膮 za 偶on臋 I podzieli si臋 kr贸lestwem by raz sko艅czy膰 z tym kurestwem... Wi臋c zje偶d偶aj膮 si臋 jebacze, Czarodzieje, zaklinacze, I rycerze, kr贸lewicze, By kr贸lewnie zer偶n膮膰 picz臋! Ka偶dy swoich si艂 pr贸buje, Lecz cho膰 t臋gie mieli chuje Na nic si臋 to wszystko zda艂o, Bo kr贸lewnie wci膮偶 za ma艂o. Kr贸l gdy widzia艂 co si臋 dzieje Straci艂 ca艂kiem ju偶 nadziej臋, P艂aka艂, martwi艂 si臋 dzie艅 ca艂y A偶 mu jaja posiwia艂y Bo ju偶 siwy by艂 na g艂owie. ...A tymczasem heroldowie Wie艣ci dziwne rozg艂aszali Coraz dalej, dalej, dalej... A偶 dotar艂y hen daleko, Gdzie za si贸dm膮 g贸r膮, rzek膮, Sta艂a sobie ma艂a chatka, W niej mieszka艂a stara matka Wraz z synami swymi trzema, Kt贸rym r贸wnych w 艣wiecie nie ma. Ka偶dy dzielny, t臋gi, zwinny, ale ka偶dy z nich by艂 inny I w tym nie ma nic dziwnego: Ka偶dy z ojca by艂 innego, Bo w m艂odo艣ci swojej czasie Matka strasznie puszcza艂a si臋. By艂a str贸偶k膮 przy burdelu I kochank贸w mia艂a wielu. Syn najstarszy mia艂 chuj d艂ugi I gruby na kszta艂t maczugi, A po bokach jego by艂y jak postronki - grube 偶y艂y, Jakie艣 s臋ki, jakie艣 guzy - Jaja mia艂 jak dwa arbuzy! A 偶e ci膮gle mu bez ma艂a ta ogromna pyta sta艂a, Chujogromem go nazwano. Pizdoliza nosi艂 miano Syn nast臋pny, bo lizanie Stawia艂 wy偶ej nad jebanie, I nie by艂o mistrza w 艣wiecie, Co by sprosta艂 mu w minecie. Ciesz膮 matk臋 takie dzieci, Lecz niestety - smuci trzeci, Kt贸ry rodu by艂 zaka艂膮, Bo mia艂 ku艣k臋 ca艂kiem ma艂膮, A cieniutk膮 na kszta艂t glizdy I nie pali艂 si臋 do pizdy. Dobrze, gdy z matczynej woli Raz na miesi膮c popierdoli. A 偶e ma艂o tak ob艂apia, Bracia mieli go za gapia. No i matka nawet czasem Nazywa艂a go G艂uptasem. Tak im s艂odko 偶ycie idzie, Ani w zbytku, ani w biedzie. Starsze bowiem dwa ch艂opaki Zarabiali w spos贸b taki, 偶e pobo偶ne, starsze panie Bra艂y ich na utrzymanie. A i matka, chocia偶 stara, Te偶 dawa艂a za talara. Tylko trzeci syn - wyskrobek Wypina艂 si臋 na zarobek. 呕e nie uda艂 si臋 niewiastom, Dawa艂 dupy pederastom I ku wielkiej matki z艂o艣ci Nie bra艂 nic od swoich go艣ci... Tak im si臋 wi臋c dobrze 偶y艂o, I wygodnie, dobrze, mi艂o. A偶 dotar艂a i w ich strony Wie艣膰 o losie Pizdolony. Na zarobek wi臋c 艂akoma wo艂a matka Chujogroma I tak rzecze: "Ty, m贸j synu Id藕! Dokonaj tego czynu! Gdy spierdolisz Pizdolon臋 To dostaniesz j膮 za 偶on臋. P贸艂 kr贸lestwa twoim b臋dzie! Tak kr贸lewskie brzmi or臋dzie." Syn us艂ucha艂 rady matki. Zaraz w艂o偶y艂 czyste gatki. Wymy艂 chuja - i bez zw艂oki Ra藕no ruszy艂 w 艣wiat szeroki... A gdy przyby艂 do stolicy, Zaraz poszed艂 do ciemnicy Gdzie si臋 艣wiec膮, rozkraczona, brandzlowa艂a Pizdolona. Pyta d臋bem mu stan臋艂a, Wi臋c si臋 ostro wzi膮艂 do dzie艂a I za pierwszym sztosem leci B艂yskawicznie drugi, trzeci, Czwarty, pi膮ty - a偶 nareszcie Wyr偶n膮艂 sztos贸w tysi膮c dwie艣cie I utraci艂 si艂臋 ca艂膮 - Lecz kr贸lewnie wci膮偶 za ma艂o! Tak by艂 potem os艂abiony, 呕e zle藕膰 nie m贸g艂 z Pizdolony, A偶 musia艂y dworskie ciury 艢ci膮gn膮膰 go za dup臋 z dziury, I zanie艣li omdla艂ego, Do szpitala zamkowego. A kr贸lewna ci膮gle krzyczy, 呕e to ma艂o dla jej piczy! Pr臋dko, pr臋dko ba艣艅 si臋 baje, Nie tak pr臋dko kutas staje, Ba艣艅 si臋 baje, czas ucieka, Chujogroma matka czeka, W ko艅cu martwi膰 si臋 zaczyna - 呕e nie wida膰 skurwysyna... A偶 j膮 dosz艂y straszne wie艣ci... Powstrzymuj膮c 艂zy bole艣ci, Pizdoliza do si臋 wzywa I w te s艂owa si臋 odzywa: - "Bratu, rzecz to nie do wiary, Nie powiod艂y si臋 zamiary. Kutas zmarnia艂 mu, niestety - Id藕 wi臋c ty, spr贸buj minety!" I Pizdoliz wnet bez zw艂oki, Ruszy艂 pr臋dko w 艣wiat szeroki. W ko艅cu zaszed艂 do stolicy. Tam si臋 uda艂 do ciemnicy, Gdzie si臋 艣wiec膮, rozkraczona, Brandzlowa艂a Pizdolona. Zaraz j膮 za picz臋 艂apie I minet臋 t臋go chlapie J臋zyk jego na kszta艂t w臋偶a To si臋 spr臋偶a, to rozpr臋偶a, To si臋 wije jak spr臋偶yna, W pizd臋 wwierca膰 si臋 zaczyna, To po wierzchu, to od 艣rodka. Kr臋ci na kszta艂t ko艂owrotka, To si臋 zwija zn贸w jak fryga, 偶e gdy patrze膰 - w oczach miga. Doba tak za dob膮 mija, On j臋zorem wci膮偶 wywija. Lecz z nim tak偶e to si臋 sta艂o 呕e utraci艂 si艂臋 ca艂膮. Wi臋c i jego dworskie ciury 艣ci膮gn臋艂y za dup臋 z dziury, I wynios艂y omdla艂ego, Do szpitala zamkowego. A kr贸lewna ci膮gle krzyczy, 呕e to ma艂o dla jej piczy! Pr臋dko, pr臋dko ba艣艅 si臋 baje, Nie tak pr臋dko kutas staje, Ba艣艅 si臋 baje, czas ucieka, Pizdoliza matka czeka, I ju偶 martwi膰 si臋 zaczyna - Bo nie wida膰 skurwysyna... W ko艅cu widz膮c, 偶e nie wraca My艣li: "Na nic moja praca... Biedna dola jest matczyna. Oto ju偶 drugiego syna Losy wzi臋艂y mi zdradziecko! Jedno mi zosta艂o dziecko, I do tego ca艂kiem g艂upie". ...G艂uptas mia艂 to wszystko w dupie. Raz spokojnie po jedzeniu Chcia艂 pochrapa膰 sobie w cieniu. Co艣 mu jednak spa膰 nie daje, Co艣 go ci膮gle gryzie w jaje. Wi臋c si臋 pr臋dko zrywa z trawy, W portki patrzy si臋 ciekawy A tu si臋 po jajach szwenda Niby chrab膮szcz - wielka menda! G艂uptas ju偶 rozpina艂 gacie, By j膮 zgubi膰 w sublimacie, Gdy wtem menda nieszcz臋艣liwa Ludzkim g艂osem si臋 odzywa: "Nie zabijaj ch艂opcze luby! Czemu pragniesz mojej zguby? Menda te偶 stworzenie bo偶e, 呕e inaczej 偶y膰 nie mo偶e I 偶e czasem w jajo utnie - Nie gub偶e jej tak okrutnie!" G艂uptas to serca bierze, My艣li sobie: "Biedne zwierz臋, 呕e mnie utniesz, c贸偶 to z艂ego? Przecie偶 nie zjesz mnie ca艂ego... A pocierpie膰 czasem mog臋 Id藕 wi臋c dalej w swoj膮 drog臋!" A tu nagle menda znika I zmienia si臋 w czarownika, Czarownika - czarodzieja, I do swego dobrodzieja, Co si臋 w strachu z miejsca zrywa, W takie s艂owa si臋 odzywa: - "呕e lito艣ci mia艂e艣 wzgl臋dy Dla bezbronnej, s艂abej mendy I 偶e艣 jej darowa艂 偶ycie - Wynagrodz臋 ci臋 sowicie. Dam ja ci wskaz贸wki pewne jak spierdoli膰 masz kr贸lewn臋. Si艂 twych ma艂o tu potrzeba Jest kondona - samojeba, Kt贸ry ma t臋 dziwn膮 si艂臋, 呕e gdy w艂o偶ysz na sw膮 偶y艂臋 I rozka偶esz - on za ciebie sztos za sztosem ci膮gle jebie Czarodziejsk膮 moc膮 cudn膮! Ale zdoby膰 go jest trudno... Dupa strze偶e go zakl臋ta, Na przechodni贸w wci膮偶 wypi臋ta, Z kt贸rej moc膮 z艂ego ducha Ustawicznie ogie艅 bucha. I czy z bliska, czy z daleka, 呕arem swoim wszystko spieka. I w tym mocnym, wielkim 偶arze Dupa si臋 ca艂owa膰 ka偶e, Lecz gdy powiesz do niej s艂owa: - "Niech si臋 ogie艅 w dupie schowa! Sama si臋 poca艂uj w艂a艣nie!" - Wtedy ogie艅 w dupie zga艣nie. I powoli, z dobrej woli, Kondon zabra膰 ci pozwoli. Za tw膮 dobro膰 ja ci mog臋 Do tej dupy wskaza膰 drog臋. We藕 ten k艂臋bek z sob膮 razem, On ci b臋dzie drogowskazem! Rzu膰 na ziemi臋 i id藕 wsz臋dzie, Gdzie si臋 k艂臋bek toczy膰 b臋dzie. Lecz pami臋taj zawsze 艣wi臋cie Czarodziejskie to zakl臋cie!" Tu czarownik, niby mara, Znikn艂 i rozwia艂 si臋 jak para. G艂uptas wstaje ucieszony, Bierze k艂臋bek, rozbawiony, I nie m贸wi膮c nic nikomu Po kryjomu znika z domu. Pr臋dko, pr臋dko ba艣艅 si臋 baje, Nie tak pr臋dko kutas staje. G艂uptas idzie, nie ustaje, Coraz nowe mija kraje. Gdy stu granic min膮艂 s艂upy Zaszed艂 wreszcie a偶 do dupy, Z kt贸rej ogie艅 wieczny tryska. A podszed艂szy do niej z bliska, Roz偶arzonej nad poj臋cie, Czarodziejskie swe zakl臋cie G艂uptas z ca艂ej si艂y wrza艣nie: "Sama si臋 poca艂uj w艂a艣nie!..." Wtedy dupa zawstydzona, Pu艣ci艂a go do kondona. Wi臋c z kondonem, ucieszony, P臋dzi wnet do Pizdolony. A gdy przyby艂 do stolicy, Zaraz poszed艂 do ciemnicy, Gdzie si臋 艣wiec膮, rozkraczona, Brandzlowa艂a Pizdolona. Wk艂ada kondon na kutasa I... O dziwo! U g艂uptasa Chuj, co zawsze by艂 jak z ciasta, Na olbrzyma si臋 rozrasta! Na sto chuj贸w si臋 rozdziela Ka偶dy gruby, jak ta bela, Ka偶dy twardy, jak ze stali, Ka偶dy d艂ugi na sto cali! Wszystkie chuje z ca艂ej si艂y Na kr贸lewn臋 si臋 rzuci艂y, Ka偶dy si臋 jej w picz臋 wwierca, Ka偶dy ko艅cem si臋ga serca, Ka偶dy jej si臋 w piczy grzebie, Ka偶dy jebie, jebie, jebie... G艂uptas le偶y bez wysi艂ku, Czasem klepnie j膮 po ty艂ku Czasem w cycki poca艂uje, A samojeb picz臋 pruje. A偶 kr贸lewna Pizdolona Zch臋do偶ona, spierdolona, Ze zm臋czenia ledwo 偶ywa, Krzyczy: - Cipa si臋 rozrywa! Takie przy tym tarcie by艂o, A偶 si臋 w piczy zapali艂o. By ugasi膰 po偶ar cia艂a, Stra偶 zamkowa przyjecha艂a Z toporami, z bosakami, Sikawkami i kub艂ami, S艂owem - z ca艂ym inwentarzem U偶ywanym przy po偶arze. I po d艂ugiej, ci臋偶kiej pracy Ugasili j膮 stra偶acy. Tak zosta艂a Pizdolona Z czaru swego wybawiona, I zn贸w sta艂a si臋 prawiczk膮 Z malusie艅k膮, ciasn膮 piczk膮. G艂uptas dosta艂 za艣 w podzi臋k臋 P贸艂 kr贸lestwa i jej r臋k臋. Kr贸l by艂 taki ucieszony, Ze zbawienia Pizdolony, 呕e pomimo swej staro艣ci Kapucyna r偶n膮艂 z rado艣ci, Tak si臋 znowu poczu艂 m艂ody Potem za艣 wyprawi艂 gody G艂uptasowi z Pizdolon膮 - Mnie na gody zaproszono. Wi臋c jak m贸wi臋, te偶 tam by艂am. Jad艂am, pi艂am, pierdoli艂am, Bawi艂am si臋 z nimi spo艂em, A偶 zasn臋艂am gdzie艣 pod sto艂em... Tu bajka dobiega ko艅ca Ju偶 za oknem patrze膰 s艂o艅ca Przy kominku babcia siwa Co艣 mamrocze, g艂ow膮 kiwa Daj膮c dziatwie pouczenia O rozkoszach ch臋do偶enia. Kt贸rych i Wam czytelnicy Autor tej powiastki 偶yczy!
Za trzema bramami, dwiema kratami i jednymi solidnymi drzwiami siedzi w strzeleckim Zak艂adzie Karnym nr 2 Alojzy Kawecki, skazany za wsp贸艂udzia艂 w morderstwie. Siedzi i pisze bajki dla dzieci. W艂a艣nie wyda艂 swoj膮 bajkopisarza Kaweckiego dotrze膰 trudniej, ni偶 gdyby mieszka艂 za siedmioma g贸rami. Bo ka偶da brama, ka偶da krata i jedne drzwi, kt贸re go oddzielaj膮 od 艣wiata, maj膮 solidny zamek. O otworzeniu ka偶dego z zamk贸w decyduje inny stra偶nik. Zanim ktokolwiek wejdzie do 艣rodka, musi przej艣膰 gruntown膮 kontrol臋. Rewizja wnoszonych rzeczy to Bro艅, narkotyki, alkohol? - mundurowi musz膮 mie膰 pewno艣膰, kto i w jakim celu wchodzi. Alojzy Kawecki siedzi w pawilonie nr 3. Razem z najgorszymi mordercami i gwa艂cicielami, kt贸rzy za kraty trafili nie pierwszy raz. Zreszt膮 Kawecki te偶 zaliczy艂 Ministrant贸w tu nie trzymamy... - ostrzegaj膮 siedzi w trzyosobowej celi - trzy koje, dwa niewielkie blaty i trzy fiko艂y (w wi臋ziennym grypsie: prycze, sto艂y i taborety) zajmuj膮 wi臋kszo艣膰 miejsca. Przez niewielkie okratowane okno wpadaj膮 do 艣rodka okruchy Sw贸j talent odkry艂em ponad 25 lat temu - m贸wi osadzony Kawecki, spogl膮daj膮c na gruby zeszyt zapisany rymami. - To by艂o na imieninach mamy. Pami臋tam, 偶e do domu zjecha艂a wtedy ca艂a rodzina. 呕eby rozbawi膰 go艣ci, wzi膮艂em kawa艂ek kartki i na ka偶dego z nich napisa艂em kr贸tk膮 rymowank臋. 艢miechu by艂o co niemiara. - Alojz! Ty powiniene艣 poet膮 zosta膰! - rzuci艂 kto艣 z rodziny. Ale m艂odemu Alojzowi siedzia艂o w g艂owie co艣 innego. Dzi艣 m贸wi, 偶e mieszka艂 na bandziorskiej ulicy i to musia艂o si臋 tak sko艅czy膰...M艂odzie艅cze w艂amyKawecki wychowa艂 si臋 w P艂ocku w obskurnej kamienicy. Koleg贸w mia艂 zawsze starszych od siebie. My艣la艂 o nich: twardziele, bo wszyscy czuli do nich respekt. Najgorsi byli bracia K. Raz, wieczorem zaci膮gn臋li milicjanta za r贸g i spu艣cili mu 艂omot, rozbieraj膮c do naga. Od tego czasu mundurowi zapuszczali si臋 na Paderewskiego tylko w kolumnie trzech samochod贸w. Nied艂ugo po tym Alojzy zaliczy艂 pierwszy "w艂am".- Mia艂em zaledwie 13 lat. To by艂 sklep "Na Skarpie". Mia艂 dobre podej艣cie od zaplecza. No偶yce, k艂贸dka i... ciach! Byli艣my ju偶 w 艣rodku. Interesowa艂a nas kasa, fajki i czekolady, bo mo偶na je by艂o 艂atwo z kumplami jeszcze kilka podobnych skok贸w. Pewnie nikt by si臋 o tym nie dowiedzia艂, gdyby kt贸ry艣 z nich nie zacz膮艂 gada膰. - Jak to dzieciaki... - dodaje Kawecki. - Kt贸ry艣 si臋 napi艂 i wszystko wy艣piewa艂 innym. A milicjanci od razu si臋 dowiedzieli. Zgarn臋li mnie prosto z domu i przykuli do grzejnika na komendzie. A potem dosta艂em pa艂ami po pi臋tach. Nie wiem dlaczego, ale g艂owa mnie od tego bola艂a jak jasna cholera. Po powrocie do domu dosta艂em jeszcze solidnie paskiem od w zab贸jstwieAlojzy Kawecki wychowywa艂 si臋 w normalnej i pobo偶nej rodzinie. Rodzice dzie艅 zaczynali i ko艅czyli modlitw膮. On sam nie m贸g艂 偶y膰 normalnie. W艂amania tak go wci膮gn臋艂y, 偶e gdy pierwsza sprawa troch臋 ucich艂a, zn贸w zacz膮艂. Trafi艂 do poprawczaka, a gdy by艂 ju偶 pe艂noletni, zaliczy艂 pierwsz膮 odsiadk臋 w wi臋zieniu. Sp臋dzi艂 w zak艂adzie karnym jedn膮 trzeci膮 swojego 偶ycia. Gdy wyszed艂 zza krat za w艂amania, o偶eni艂 si臋, a nied艂ugo po tym urodzi艂a si臋 c贸rka. Obieca艂 sobie, 偶e ju偶 nigdy nie wr贸ci za kraty. Myli艂 si臋. Najd艂u偶sza odsiadka dopiero go czeka艂a. Kawecki twierdzi, 偶e zosta艂 dzi艣 we wszystko wrobiony. Ale 艣ledczy i s膮d orzekli wydarzy艂o si臋 za dworcem PKP w P艂ocku, gdzie spotka艂 si臋 z kumplami na winku. By艂o ich siedmiu, a w艣r贸d nich 45-letni Andrzej. Cwany by艂 z niego go艣膰, bo potrafi艂 okantowa膰 najlepszego kumpla. Bra艂 pieni膮dze, a p贸藕niej m贸wi艂, 偶e wcale ich nie po偶ycza艂. Feralnego dnia wszyscy pok艂贸cili si臋 o srebrne kolczyki, kt贸re Andrzej mia艂 sprzeda膰 dzie艅 wcze艣niej. Po trzeciej kolejce zacz臋艂a si臋 sprzeczka. Chwil臋 p贸藕niej koledzy rzucili si臋 na Andrzeja. T艂ukli go i katowali, a偶 ten straci艂 przytomno艣膰. Na ko艅cu na艂amali ga艂臋zi, rozpalili ognisko i chcieli go spali膰. 呕ywego. Czy Alojz te偶 wtedy bi艂? On twierdzi, 偶e Kumple przed s膮dem zwalili ca艂膮 win臋 na mnie - m贸wi Kawecki. - Oni wcze艣niej nie siedzieli, wi臋c stwierdzili, 偶e 艂atwo wkopi膮 s膮d uzna艂, 偶e Kawecki te偶 ponosi win臋 za 艣mier膰 Andrzeja. Za wsp贸艂udzia艂 dosta艂 12 lat wi臋zienia, jego koledzy po 15 zza krat- To nie musia艂o si臋 tak sko艅czy膰... - wzdycha Kawecki i ponownie spogl膮da na swoje zeszyty. - Gdybym wcze艣niej zaj膮艂 si臋 rozwijaniem moich pisarskich zdolno艣ci i mia艂bym na ulicy lepszy przyk艂ad, pewnie 偶y艂bym inaczej. Na pewno sko艅czy艂bym lepsz膮 szko艂臋, nie tylko pisania bajek powr贸ci艂 dopiero za kratami. By艂 2000 areszcie 艣ledczym w P艂ocku jeden ze wsp贸艂wi臋藕ni贸w napisa艂 wierszyk dla swojej 3-letniej c贸rki. To mia艂a by膰 bajka od tatusia. Ale rymy zgrzyta艂y w uszach tak mocno, 偶e Kawecki parskn膮艂 艣miechem. - Taki jeste艣 m膮dry? Napisz co艣 lepszego! - rykn膮艂 i tak powsta艂a jego pierwsza bajka pt. "Dole i niedole Janka Bezdomnego". To historia m艂odego ch艂opaka, kt贸ry potrafi艂 pi臋knie gra膰 na flecie. Pewnego dnia, b艂膮kaj膮c si臋 po 艣wiecie, dotar艂 do kraju, w kt贸rym ludzie nie znali muzyki. Tam jego 偶ycie ca艂kowicie si臋 zmieni艂o. Pytany o to, co si臋 dzia艂o dalej, otwiera zeszyt i czyta. Bezdomny Janek pozna艂 tam ksi臋偶niczk臋. Rymy zgrabnie uk艂adaj膮 si臋 w ca艂o艣膰, a historia naprawd臋 wci膮ga. Bajka napisana jest z humorem i zako艅czona puent膮. A偶 dziw, 偶e napisa艂 j膮 cz艂owiek, kt贸ry w 偶yciu nie czyta艂 ksi膮偶ek. R贸wnie lekko czyta si臋 inne rymowanki Kaweckiego. Ta o "Synu marnotrawnym" zaczerpni臋ta zosta艂a z Biblii. T臋 bajk臋 uda艂o mu si臋 wyda膰 na Skontaktowa艂em si臋 z wydawnictwem i jako艣 posz艂o - m贸wi Kawecki. - Znajomy sporz膮dzi艂 do niej jego ksi膮偶k臋 mo偶na kupi膰 w ksi臋garni. Nie jest gruba, wi臋c kosztuje raptem kilka z艂otych. Co ciekawe, na stronach nie ma informacji, 偶e napisa艂 j膮 wi臋zie艅, wi臋c ludzie czytaj膮 j膮 dzieciom na dobranoc i nawet o tym nie wiedz膮. - Sam j膮 czyta艂em mojej c贸rce - m贸wi jeden z funkcjonariuszy wi臋ziennych. - Bardzo jej si臋 spodoba艂a. Chc臋 zrobi膰 co艣 dobregoDlaczego bajki Kaweckiego s膮 dobre?- Bo mam na ich napisanie mn贸stwo czasu - przyznaje autor. - Ale musz臋 mie膰 do tego idealn膮 cisz臋 i spok贸j. Pisze teksty w swojej celi najcz臋艣ciej w nocy, gdy jego koledzy 艣pi膮. Zapala na blacie niewielk膮 lampk臋 i wpatrzony w zeszyt uk艂ada s艂owa. Gdy napisze wi臋ksz膮 cz臋艣膰, sadza swoich wi臋ziennych koleg贸w na fiko艂ach i czyta im bajk臋. Recytuj膮c, uwa偶nie przygl膮da si臋 ich reakcjom. - Je偶eli maj膮 wymalowane na twarzy zaciekawienie, to znaczy, 偶e opowie艣膰 chwyta - dodaje Kawecki. - Dobra bajka musi zaskakiwa膰 i budowa膰 atmosfer臋 pewnej niezwyk艂o艣ci. W swoim zeszycie ma 艂膮cznie siedem bajek. Chce je wyda膰, gdy wyjdzie na wolno艣膰. Ale nie po to, 偶eby zarobi膰. - W 偶yciu nie by艂em dobrym cz艂owiekiem - wzdycha Kawecki. - Sporo ludzi okrad艂em, 偶ona ode mnie odesz艂a, a dzi艣 dobry kontakt mam jedynie z c贸rk膮, kt贸ra czasami zadzwoni albo wy艣le list. Pisz臋 te bajki, bo chcia艂bym, 偶eby na tym 艣wiecie zosta艂a po mnie chocia偶 jedna dobra rzecz. Syn MarnotrawnyDw贸ch doros艂ych syn贸w mia艂 cz艂owiek zamo偶nyBy艂 bardzo bogaty i wielce pobo偶nyBy艂o im jak w bajce, dobrze im si臋 偶y艂oLecz m艂odszemu ch艂opcu 偶y膰 tak si臋 znudzi艂oDo艣膰 ju偶 mia艂 har贸wki u ojca na roliWi臋c na swoje 偶ycie czasami biadoli艂A偶 kiedy艣 syn m艂odszy do ojca powiada:Niech ojciec ko艂o mnie na tej 艂awce siadaChc臋 z ojcem pogada膰 o mojej przysz艂o艣ciWi臋c prosz臋 Ci臋 ojcze, aby艣 si臋 nie z艂o艣ci艂Ojciec si臋 domy艣la艂 o czym b臋dzie mowaLecz siada na 艂awce przy ch艂opcu bez s艂owaCh艂opiec chce co艣 wyrzec, lecz ojca si臋 wstydziOjciec t臋 nie艣mia艂o艣膰 swego syna widziWidzi, 偶e nie艣mia艂o syn mow臋 rozkr臋caWi臋c tymi s艂owami ch艂opaka zach臋ca:Powiedz偶e mi synu co masz mi powiedzie膰Bo d艂ugo tu z Tob膮 nie zamierzam siedzie膰W polu i zagrodzie pracy jest niema艂oWi臋c to co ci臋 dr臋czy wyrzu膰 z siebie 艣mia艂oWtedy rzek艂 m艂odzieniec tak do ojca swego:Wiele tu w艂o偶y艂em wysi艂ku mojegoCi臋偶ko harowa艂em, wylewa艂em potyDo艣膰 ju偶 mam na roli m贸j ojcze robotyOd pracy wid艂ami opuch艂y mi r臋ce呕ycie moje mija w codziennej udr臋ceJa ci臋偶ej haruj臋 od twojego wo艂aWiele wsi膮k艂o w ziemi臋 potu z mego czo艂aOd 艣witu do nocy na roli haruj臋Ja ojcze od 偶ycia wi臋cej oczekuj臋Prosz臋 ci臋 pokornie, daj mi ojcze sp艂at臋Chc臋 i艣膰 w 艣wiat daleki, opuszcz臋 tw膮 chat臋Zrzuc臋 z siebie w gnoju upaprane spodnieChc臋 偶y膰 drogi ojcze beztrosko i godnie (...)
wiersze dla brata do wi臋zienia